Читать онлайн «The Streets of Ankh-Morpork»

Автор Терри Пратчетт

Terry Pratchett

Bogowie, honor, Ankh-Morpork

Noc była bezksiężycowa — dobra z punktu widzenia Twardziela Jacksona.

Łowił ciekawe mątwy, nazywane tak dlatego, że były mątwami, a oprócz tego były ciekawe. Inaczej mówiąc, ich ciekawość była ich najciekawszą cechą.

Wkrótce po tym, jak zaciekawiła je latarnia, którą Twardziel zawiesił na rufie swej łodzi, zaczęło je ciekawić to, w jaki sposób niektóre spośród nich znikają nagle z pluskiem w górze.

Niektóre nawet zaciekawił — choć na krótko — ten ostry, haczykowaty przedmiot, który zbliżał się do nich bardzo szybko.

Ciekawe mątwy były niezwykle wręcz ciekawe. Niestety, niezbyt dobrze radziły sobie z kojarzeniem.

Do terenów rybackich Twardziela Jacksona prowadziła daleka droga, jednak wyprawa zwykle się opłacała. Ciekawe mątwy były niewielkie, nieszkodliwe, trudne do znalezienia i uznawane przez koneserów za stworzenia o najpaskudniejszym smaku na świecie. Co sprawiało, że cieszyły się popularnością w pewnej kategorii restauracji, gdzie wytrawni kucharze przygotowywali dania bez absolutnie żadnego śladu mątwy.

Kłopot Twardziela Jacksona polegał na tym, że dzisiaj, w bezksiężycową noc w okresie tarła, kiedy mątwy były wyjątkowo ciekawe praktycznie wszystkiego, zdawało się, że któryś z tych kucharzy przygotował samo morze.

W polu widzenia nie pojawiło się ani jedno zaciekawione oko. Nie było też ryb, a zwykle sporo ich ściągało do światła. Zauważył tylko jedną. Płynęła pod wodą bardzo szybko i w linii prostej.

Odłożył trójząb i przeszedł na drugi koniec łodzi, gdzie jego syn Les także w skupieniu wpatrywał się w oświetloną latarnią powierzchnię morza.

— Całkiem nic, już od pół godziny — stwierdził Twardziel.

— Na pewno jesteśmy we właściwym miejscu, tato?

Twardziel zbadał wzrokiem horyzont. Na niebie dostrzegł słaby blask, wskazujący miasto Al-Khali na klatchiańskim wybrzeżu. Obejrzał się.

Po przeciwnej stronie horyzont także się jarzył — tym razem światłami Ankh-Morpork. Łódź kołysała się łagodnie w połowie drogi między nimi.

— Pewno, że we właściwym — oświadczył, ale pewność opuściła dyskretnie jego słowa.

Bo na morzu panowała cisza. Nie wyglądało jak należy. Łódź kołysała się trochę, ale tylko od ich poruszeń, nie od ruchu fal. Uczucie było takie, jakby zaraz miał nadejść sztorm. Lecz gwiazdy mrugały delikatnie, a na niebie nie było nawet chmurki.

Gwiazdy mrugały też na powierzchni wody. A czegoś takiego nie widuje się często.

— Chyba powinniśmy się stąd wynieść — uznał Twardziel.

Les wskazał ręką obwisły żagiel.

— A czego użyjemy zamiast wiatru, tato?

I wtedy właśnie usłyszeli plusk wioseł.

Wytężając wzrok, Twardziel ledwie dostrzegał kształt innej, zmierzającej ku nim łodzi. Złapał za bosak.

— Wiem, że to ty, złodziejski cudzoziemski draniu!

Wiosła znieruchomiały. Ponad wodą jakiś głos zaśpiewał:

— Obyś pochłanian był przez tysiąc demonów, przeklęta osobo!

Obca łódź podpłynęła bliżej. Wyglądała obco, z oczami wymalowanymi na dziobie.